Góry

Fascynujący Atlas Wysoki

Magdalena Cendrowicz 17 maja 2018
Fascynujący Atlas Wysoki

Atlas Wysoki – myśleliście nad tym, by tam pojechać?

“Dżabal Tubkal” – mówi do mnie Asia, gdy wędrujemy przez Alpy Bergamskie.
Ja na to – “Co?/Proszę/Że co?/Słucham”
Taki szczyt w Afryce – ona na to. A ja kilka dni później dostaję maila od Magdy, że jedzie do Maroka i chce wejść na ten szczyt. Ciekawy zbieg okoliczności…
Zatem przed Wami relacja Magdy z wejścia na najwyższy szczyt Afryki Północnej. A ja mam sporo wiedzy, jak to zorganizować. I przede wszystkim, dlaczego. I Wy także 🙂 A w Afryce jeszcze nie byłem. Oddaję honory i głos Magdzie:

Atlas Wysoki - Asia na szczycie

Atlas Wysoki – Asia na szczycie

 

Maroko – kraj, który od wielu lat rozpala ciekawość mieszkańców Europy. Pierwsze skojarzenia to najczęściej gwarny Marrakesz, gorące piaski Sahary, skaliste plaże oceanu i wysokie, ośnieżone szczyty Atlasu Wysokiego.

Jebel Toubkal (4163 m n.p.m.) to najwyższy szczyt nie tylko całego pasma Atlasu Wysokiego, ale również całej Afryki Północnej. Ma dwa wierzchołki – wschodni (główny, wyższy) i zachodni (niższy, który ma 4030 m  n.p.m.). Obydwa wierzchołki dzieli przełęcz Tizi’n’Toubkal. Jednak to ten wyższy jest głównym celem wszystkich wypraw.

Cała trasa, według wszelkich zebranych informacji, liczy ok. 14 kilometrów i ok. 2400 metrów przewyższenia. Na cały trekking należy poświęcić minimum 3 dni. Pierwszego dnia trzeba dotrzeć do Imlil, gdzie załatwimy wszystkie mniej i bardziej ważne sprawy, drugiego dnia pokonujemy 11 km ponad 1400 metrów przewyższenia i dochodzimy do schroniska na wysokości ok. 3200 m n.p.m. Następnego dnia zdobywamy szczyt – pokonując odcinek liczący ok. 3 kilometrów i około 960 metrów przewyższenia. To chyba najkrótszy opis wyprawy na Jebel Toubkal. Ale po kolei…

Jak już wylądujemy w Marrakeszu, potrzebujemy w jakiś przystępny sposób dostać się do „marokańskiego Zakopanego”. czyli miejscowości Imlil. Bo to tutaj swój początek ma szlak na Jebel Toubkal. Najbardziej charakterystycznym środkiem transportu jest autobus albo Grand Taxi. Kwestia ceny jest umowna. Polecam odrzucić pierwszych kilka propozycji i uparcie trwać przy opcji, że 350 dirhamów (spod lotniska do Imlil ) to jest dobra cena. Jeżeli uda się Wam znaleźć kompanów do tej podróży, cena na osobę oczywiście spada.

W Imlil jest wszystko – dosłownie. Tutaj można wypożyczyć sprzęt (różnej jakości), wynająć przewodnika i muła (niestety cen nie znam, bo nie korzystaliśmy z ich usług), zrobić mniej lub bardziej drobne zakupy, a przede wszystkim przenocować pierwszą noc, żeby nabrać aklimatyzacji. Miejscowość znajduje się na wysokości 1670 m n.p.m. Dlatego jeżeli przybyliście rano, polecam w ramach aklimatyzacji wybrać się na trek na jedną z okolicznych przełęczy – my skierowaliśmy swoje kroki na Tizi’n’Tamatert.

Następnego dnia, po dość sytym śniadaniu, opuszczamy nasz nocleg i kierujemy się na szlak.  Po niecałej godzinie docieramy do miejscowości Aroumd (1945 m n.p.m.), urokliwej, przylepionej do zbocza wzgórza, w której można dokupić brakujące produkty spożywcze lub zakupić ręcznie tkany, marokański dywan (tak, kilkakrotnie namawiano mnie na ten zakup).

Po opuszczeniu miejscowości przekraczamy po raz kolejny koryto wyschniętej rzeki, gdzie następuje dłuższa foto sesja, bo widoki już zaczynają zapierać dech w piersiach. Ale tak naprawdę rzeka ta towarzyszyć nam będzie całą trasę aż do schroniska. I będziemy ją przekraczać kilka razy. W tym dwa razy pierwszego dnia, a także na samym początku dnia następnego zaraz po wyjściu ze schroniska.

Zaraz za Aroumd przekraczamy koryto po raz pierwszy. Mimo że jest ono płaskie, to jest kamienistą pustynią. A że słońce zaczyna dawać czadu, to chwilami idzie się ciężko, przez wielkie kamienie. Jednakże jest to ostatni płaski, prosty odcinek na tym szlaku. Po jego przekroczeniu zaczyna się już „pod górkę”.

Sam szlak nie jest jednak zbytnio wymagający. Wiedzie on miejscami po stromej, kamienistej ścieżce. Natomiast nie uraczymy tutaj eksponowanych miejsc, które będą nastręczać kłopotów i zawrotów głowy. Ścieżka wznosi się stopniowo ku górze, przez jałowe, surowe, pokryte kamieniami zbocza. Im wyżej, tym jest ona coraz węższa, jednakże cały czas dość widoczna. I nie sposób jej zgubić.

Kolejna godzina treku i przekraczamy granicę Parku Narodowego Toubkal – o czym informuje mijana tablica informacyjna. Idąc dalej, dochodzimy do kolejnej wioseczki (chociaż ja bym to nazwała, i tak na wyrost, osadą) – Sidi Chambarouch. Tutaj znajduje się biały kamień Sidi Chambarouch, do którego pielgrzymują miejscowi, szukając uzdrowienia.  Osada położona jest na wysokości ok. 2300–2400 m n.p.m. I spokojnie można powiedzieć, że znajduje się w połowie drogi do schroniska.

To miejsce wybiera na postój i posiłek większość grup idących z przewodnikiem. Ponieważ  my jesteśmy zależni sami od siebie, a nasz obiad zjedliśmy chwilę wcześniej, więc idziemy dalej.

Szlak zaczyna się piąć w górę, wzdłuż głębokiej doliny. Najpierw łagodnie skręca na zachód, potem na południe, omijając ogromny masyw Jebel Toubkal. Około 300 metrów przed schroniskiem zaczyna się śnieg, na szczęście o tej porze dnia jest dość mokry i nie potrzeba nakładać raków.

I tak docieramy na  wysokość 3200 m n.p.m. Tutaj znajdują się dwa schroniska. Jedno prowadzone przez Club Alpin Francais i drugie większe, prywatne. Jest też możliwość rozbicia namiotu trekkingowego. W szczycie sezonu warto wcześniej zarezerwować sobie miejsce.

My zostajemy w schronisku prowadzonym przez Francuski Klub Alpejski (opinie o jakości tego schroniska są zdecydowanie lepsze). Szybko docierają kolejni jego mieszkańcy, którzy zapełniają  pokoje. A my robimy szybkie rozeznanie, jak wygląda początek szlaku, którym będziemy szli rano, gdy jeszcze będzie ciemno. Wieczorem na stole ląduje waza zupy, półmisek ze spaghetti i kurczak, do tego sos, a na deser herbata i owoce. O 22 wszyscy domownicy szykują się spać.

Rano pobudka przed 6. Wszyscy czują się dobrze, nikogo nie boli głowa, możemy więc wyruszać. Droga na szczyt ma niewiele ponad 2 km. Trudność jest w przewyższeniu. Musimy pokonać blisko 1000 metrów różnicy przewyższeń. A to wiąże się z dość sporym wysiłkiem fizycznym. Początek podejścia jest stromy i o tej porze roku pokryty zlodowaciałym śniegiem. Raki są więc niezbędne.

Gdy zbliżamy się do przełęczy Tizi’n’Tounbkal (ok. 3950 m n.p.m.), możemy ściągnąć raki, bo tutaj kończy się granica śniegu. Skręcamy w lewo bezpośrednio już na grań przedszczytową. Dalsze podejście jest dość przyjemne, jedynym minusem są obsypujące się kamienie.

Wierzchołek Toubkala znajduje się na wysokości 4167 m n.p.m. i jest kamienistą platformą, na której znajduje się charakterystyczna metalowa konstrukcja, która jest punktem triangulacyjnym.

Mamy szczęście, na szczycie praktycznie ledwo wyczuwalny wiatr, słońce i przyjemna temperatura w okolicy plus 2 stopni. Z najwyższego szczytu Afryki Północnej rozciąga się zapierający dech w piersiach widok. Widać masyw Antyatlasu, równiny subsaharyjskiej, ośnieżone szczyty Atlasu Wysokiego i góry Ibel Saghro. Wszystko mieni się wieloma odcieniami czerwieni.

Ponieważ pogoda dopisuje, spędzamy na szczycie prawie godzinę – pochłaniając wręcz zachwycające widoki. Wszystko, co dobre, jednak musi się kończyć, więc i my zbieramy się do zejścia. Całą trasę pokonuje się już zdecydowanie szybciej. Jedynie należy uważać na obsuwające się kamienie, żeby się nie poślizgnąć.

Nam po drodze przypada jeszcze akcja ratownicza – spotykamy młodego Holendra z dość silnymi objawami choroby wysokościowej, któremu pomagamy zejść do schroniska. Tutaj żegnamy się z naszym nowym znajomym, który schodzi niżej do wioski, a my zostajemy jeszcze w schronisku, żeby następnego dnia iść na dalszy trekking.

Następnego dnia schronisko znowu budzi się o 5 rano. My, ponieważ nie zdobywamy już tysięczników, śpimy chwilę dłużej. Schronisko opuszczamy po 7 rano. Jest dość chłodno, więc wychodzimy ubrani w ciepłe ubrania. Temperatura zmienia się tutaj gwałtownie, dlatego gdy tylko pół godziny później słońce jest wyżej, ściągamy wszystkie ciepłe warstwy, pamiętając, żeby osłonić się przed gorącym słońcem.

A dlaczego Atlas Wysoki?

Bo te góry są obłędnie ładne i potrafią oszołomić swoją urodą. Majestatycznie górują nad pustynną okolicą. Wyglądają nieziemsko ze swoją szatą kolorystyczną, zachwycają swoją surowości. Oczarowują ukazującymi się zza każdego zakrętu widokami. Są nie do końca odkryte, sporo jest tam tras praktycznie nie znanych i jeszcze nie spopularyzowanych…

Autor: Magda Cendrowicz
Wstęp: Piotr



Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych w Polityce prywatności.

Akceptuję